Kres zbójnictwa - era austriackiego standrechtu
Ni ma juz zbójników
Co nutki po graniak śpiwali -
Honornie nosili kabuk
W Bucynie sikiyrkom błyskali
Zbójnicy próbowali ustanowić swój prządek świata: wdzierali się podstępem lub siłą do zagród, rozbijali skrzynie w poszukiwaniu pieniędzy i kosztowności, lekceważyli społeczne usytuowanie napadniętych, obłapiali damy spoconymi rękami w przytomności ich przerażonych i dławionych bezsilną złością mężów, demoralizowali czeladź już samym faktem zastraszania gospodarzy. Stawali się wyzwaniem dla państwa; nie dlatego, że zagrażali jego stabilności, ale przez ośmieszanie lokalnej administracji, która dość często kompromitowała się nieudolnością w walce ze zbójnictwem.
Zwalczaniu zbójnictwa służyło przede wszystkim specjalne prawodawstwo, między innymi sądy doraźne, a jako element odstraszania tortury i publiczne, egzekucje. Rozróżniano tu np. karę śmierci zwykłą, jak ścięcie lub powieszenie oraz stosowaną powszechnie wobec zbójników karę śmierci kwalifikowanej tj. ćwiartowanie, łamanie kołem, wbicie na pal, wieszanie za żebro na haku i karę śmierci poprzedzoną okaleczeniem, jak ucięcie ręki, uszu, wykłucie oczu, darcie pasów. Prawie nigdy nie zdarzało się darowanie kary zbójnikowi, bardzo rzadkie są też przypadki złagodzenia jej, np. na interwencję duchowieństwa (wykluczenie tortur). Surowe kary stosowano też wobec wszystkich pomagających zbójnikom. We wsiach nakazywano organizowanie systemów alarmowych w razie napadu, jak np. ten, o którym pisze Dzierzkowski w odniesieniu do Karpat Wschodnich: Przy każdej wsi i przy każdej drodze stały słupy drewniane obwijane słomą i smołą po wierzchu oblane. Były to slupy zastępujące dzwonienie na gwałt. W razie napadu podpalano je.
Zbójników za łotrostwa ścigano zapamiętale. Miały ich dosyć dwory i folwarki monarsze, szlacheckie i kościelne, a także miasteczka i zwykłe wioski. Zagrożenie napadami nasilało się zwłaszcza w czasie wypraw wojennych, gdy w zamkach i miastach nie było wystarczających do obrony sił zbrojnych. Powoływano wtedy pospolite ruszenie szlachty (jak np. już w XV w. szlachty szczyrzyckiej), a także mieszczan i chłopów. W 1645 r. ustalono w Proszowicach na sejmiku szlachty województwa krakowskiego podatek z miast i wsi powiatu bieckiego na utrzymanie 20 harników dla tropienia i tępienia zbójnictwa, a biskup krakowski Piotr Tylicki wydał w 1647 r. (na podstawie zarządzenia poprzednika, biskupa Jakuba Zadzika z 1638 r.) ordynację dla Muszyny i Tylicza. Nakazywał w niej (w związku z uaktywnieniem się beskidników, napadających na wozy kupieckie, rabujących i podpalających domostwa), aby każdy mieszczanin dysponował rynsztunkiem wojennym, to jest muszkietem, rusznicą, szablą, ładownicą, siekierą, zaś komornik kosą osadzoną na sztorc. Obciążył też oba miasteczka obowiązkiem utrzymywania harników oraz wystawiania 10 pachołków na wartę w zamku muszyńskim.
Jednym z miast najbardziej znienawidzonych przez beskidników była Muszyna, miała bowiem prawo miecza. Złoczyńcy w Muszynie byli ścinani – jak nas informuje list starosty muszyńskiego Jana Wolskiego z kwietnia 1463 r. – przez kata sprowadzanego z Bardiowa. Do obowiązków poddanych wsi Królowej Ruskiej w Sądeckiem należało trzymanie warty po 3 razy w tygodniu i chwytanie rozbójników, a nadto strzeżenie bezpieczeństwa na drodze z Nowego Sącza do Łabowej i dalszych wiosek kresu muszyńskiego.
Także na mieście Poprad na terenie dzisiejszej Słowacji ciążył obowiązek utrzymywania jezdnych (harników) dla gromienia swawolnych ludzi i zbójników. Zwalczaniem zbójnictwa były obciążane wszystkie osady miejskie i wiejskie pogranicza. Był to obowiązek uciążliwy i kosztowny, lecz dla normalnego funkcjonowania mieszkającego tu społeczeństwa konieczny. Wiadomo bowiem, że na ludność osadnictwa wołoskiego nakładano już od lokacji obowiązek czuwania nad bezpieczeństwem podróżujących, ochrony ich przed złoczyńcami oraz zbrojnego wspomagania organizowanych przez starostów i burgrabiów wypraw przeciw zbójnikom i sprawcom napadów dokonywanych przez innych nieprzyjaciół królestwa. Wołosi byli w związku z tym uzbrojeni, a ich gotowość wojenna była co jakiś czas kontrolowana. Rychło gotowość ta okazała się problematyczna. Większość bowiem beskidników Pogórza rekrutowała się w XVII i XVIII w. z ludności wołoskiej.
Za udział w rozbojach, rabunkach i podpaleniach groziły surowe kary. Mało który z ujętych zbójników ocalił głowę, żaden nie uniknął tortur, a jak przeżył, opuszczał więzienie okaleczony. Istniała milcząca zgoda dotycząca tego, że złoczyńca zasługuje na najwyższy wymiar kary, a sam przebieg sądu i egzekucji wyroku były widowiskiem publicznym, niewątpliwie dla odstraszenia chętnych do uprawiania zbójnictwa. Nikt się temu nie przeciwstawiał i nikt się temu nie dziwił. Kościół dbał zaledwie o to, aby skazany po opartym na torturach śledztwie, wyspowiadał się.
Egzekucja wyroku skazującego na śmierć była zorganizowanym spektaklem i odbywała się w miejscach publicznych, przeważnie w rynku miasta, w obecności tłumów ludzi. Jej reżyserem i wykonawcą był od wieków mistrz tortur, czyli kat. Nie w każdym mieście był jednak tak wysoce wykwalifikowany specjalista. Z tego, co na ten temat zostało już napisane, wynika, że kata na stałe zatrudniał Kraków, Oświęcim, Żywiec (do którego sprowadzano czasem też mistrza z Cieszyna), a na Podkarpaciu – Biecz, Sanok oraz Przemyśl. Z usług kata bieckiego korzystał Żmigród, z Bardiowa zaś sprowadzano kata do Muszyny.
AUSTRIACKI STANDRECHT – OKRUTNA BROŃ ZBÓJNICKA
Zmiany społeczno-polityczne końca XVIII i początku XIX wieku spowodowały, iż zbójnictwo jako sposób na życie przestało być atrakcyjne. Administracja austriacka w ciągu kilkudziesięciu lat zakończyła zmagania – z asumptem dającym największą pożywkę dla zbójnictwa – z dezercją. Najdokuczliwszą zmianą pozaborową dla ludności wiejskiej Galicji była przymusowa służba wojskowa. W czasach Rzeczypospolitej chłopi nie odbywali służby wojskowej, ponieważ była ona przywilejem zastrzeżonym dla szlachty bądź wybrańców. W Cesarstwie Austriackim służba wojskowa była przymusowa. Polscy chłopi godzili się z tym faktem nader niechętnie. Podhalańscy górale przy pierwszej nadarzającej się sposobności starali się uciec z wojska. Rekrutów nie czekało bowiem nic dobrego. W landwerze i rezerwie obowiązywał język niemiecki, przez co galicyjscy rekruci od razu byli narażeni na kłopoty. Ponadto istniał pogląd, że zanim z galicyjskiego chłopa stanie się pełnowartościowy żołnierz, musi on otrzymać kilkaset kijów, co oczywiście nie pozostawało bez wpływu na decyzję o ucieczce z wojska. Problem ten był powszechny w całej armii austriackiej. Szczególnie jednak na Podhalu uciekinierzy byli głównym elementem, zasilającym szeregi zbójnickich towarzystw, które na przełomie XVIII i XIX wieku przeżywały swój ostatni okres świetności.
Klein i Blumenfeld słynęli z gromienia dezerterów i zbójników na Podhalu. Organizowali na nich zbrojne obławy, walcząc na śmierć i życie. Jednak to nie przemoc względem zbójników zakończyła żywotność tego przestępczego zwyczaju, lecz skuteczność egzekucji prawa, które nie pozwalało zrodzić bohatera, jakim był wcześniej zbójnik.
Prawo austriackie było bezwzględne dla dezerterów z wojska, z których wielu pochodziło z Galicji. Za dezertera uważano każdego żołnierza, którego złapano bez przepustki, zaświadczenia urlopowego bądź rozkazu wyjazdu. Nikt jednak nie chciał służyć w wojsku kilkanaście lat. Dlatego władzom austriackim problem dezercji przysparzał wielu trudności.
Kary pieniężne za dezerterów płaciła rodzina. Rodzicom dezertera groziła kara do 5 lat więzienia, żonie – do 2 lat. Sam dezerter, czy też z dalszego wyboru zbójnik, tracił prawo do dziedziczenia majątku. Los taki spotkał najsłynniejszego zbójnika i polowaca tatrzańskiego Tomasza Tatara z Zakopanego, zwanego Myśliwcem, który całe życie spędził ukrywając się w górach przed odpowiedzialnością prawną.
Po burzliwych latach wojen napoleońskich, kiedy system prawno admi¬nistracyjny funkcjonował wolno, nastały lata egzekucji prawa. I chociaż często urzędnicy musieli obniżać wygórowane kary pieniężne, ponieważ nie stać było górali na ich zapłacenie, to jednak represje przynosiły pożądany skutek.
W początkach ery józefińskiej nie było żadnych rezultatów w walce ze zbójnictwem ludowym. Do zwalczania zbójnictwa używały władze austriackie oddziałów wojskowych. Urządzane przez wojsko obławy nie pomagały wiele, gdyż osadzeni w więzieniach miejskich zbójnicy masowo zbiegali. Dominia niechętnie współdziałały z władzami w chwytaniu przestępców, gdyż spadał wtedy na nie ciężar utrzymywania więźniów. Chłopi zaś wzbraniali się brać udział w obławach, gdyż obawiali się zemsty zbiegłych więźniów.
Brak sprawnego sądownictwa karnego, brak więzień i policji oraz nowy, humanitarny w założeniu system kar i traktowania więźniów sprzyjał działalności zbójników. Bezpieczeństwo publiczne pogarszało się ciągle, by pod koniec XVIII wieku w wyniku działalności bandy głośnego hetmana zbójnickiego Proćpaka z Kamesznicy stać się na Żywiecczyźnie najpoważniejszym problemem dnia.
Współczesny świadek pisze:
"...nocne wyrabunki, mordy i zabójstwa,
Wszędzie prędzej się mnożyli, żadne bezpieczeństwo.
Gościniec tak nie był pewny, poczta i podróżni
Kilka razy zrabowani, tylko z asystą jechać można.
Jabłunkowa i też Czacza, Wisła i Jeleśnia,
Ślemień, Łękawic, Skawica, Kalwari(a) był nieszczęsny.
Nowy Targ i Stary Sandec, Polhora tamtej strony,
Prosiły skarżąc o pomocy, bezpieczy i obrony..."
Na zagrożony teren ściągnięto w r. 1795 najpierw dwie kompanie wojska, później zdwojono komendę wojskową, a równocześnie władze sięgnęły do ostatecznego środka, jakim było wprowadzenie sądów doraźnych (Standrecht). Wrażenie było potężne:
Standrecht jest straszliwy środek ukarania,
Bo tedy kogo złapią, tam zaraz obwieszania.
Krótko inkwirując proces wnet skończony,
Tylko: kto? czym jesteś? — zbójcą ogłoszony.
Gdy standrecht ogłoszony, każdemu jest wiadomie,
A łapią jakiego, nie bywa puszczony pod domy;
Zaraz pierwsze drzewo albo słup przy płocie
Jest mu szubienicą na strach tej złej rocie.
Prawo austriackie nie tylko restrykcyjnie odnosiło się do dezercji, lecz także do bijatyk, które często i chętnie wszczynali górale. Jeden z przepisów kategorycznie zabraniał używania ciupagi.
W 1830 roku pisano, iż wbrew zakazowi rządowemu noszą górale topory, których nie odkładają nawet podczas tańca. Władają tą bronią tak wprawnie, iż nie chybią celu nawet na odległość kilkudziesięciu kroków.
Zakaz przyczynił się do zaniku zwyczaju noszenia ciupag przez przedstawicieli prawie wszystkich grup górali polskich w ówczesnej Galicji z wyjątkiem Podhala, gdzie nadal używano ciupag jako nieodłącznego elementu stroju męskiego. Zwyczaj chodzenia z ciupagą w naturalny sposób zanikł dopiero w okresie po II wojnie światowej.
Dezerterzy i zbójnicy nie mieli powodu lubić Blumenfelda i Kleina. Jednak o Franzu Kleinie zachowała się wśród górali dobra sława. Mówili o nim jak o przyjacielu, nazywali go Klajnym. Blumenfeld zaś przyjaźnił się z góralskimi rodzinami Majerczyków i Pawlikowskich, których przyuczał do zawodu. Po odejściu Blumenfelda leśnictwem zajmowali się: Józef Majerczyk z Poronina i Jan Pawlikowski z Murzasichla.
Za czasów wspomnianych leśników doszło na Podhalu do znacznego wzrostu gospodarczego. Przybyło dróg, karczm, zakładów przemysłowych przekuwających rudy żelaza wydobywane w Tatrach oraz zmieniła się mentalność górali, którzy dostosowali się do realiów galicyjskich. W tym czasie rozwinęła się także turystyka. Pierwszymi przewodnikami świadczącymi swe usługi niemieckojęzycznym turystom byli Klein i Blumenfeld.
Na Żywiecczyźnie sądy doraźne również odniosły pożądany skutek.
Według relacji proboszcza żywieckiego ks. Franciszka Augustina, autora kroniki żywieckiej przez cały czas śledztwa, które wymierzone było w ostatnią na Żywiecczyźnie bandę zbójnicką Proćpaka z Kamesznicy ukarano chłostą ponad 100 ludzi, 70 odesłano do więzienia karnego, powieszono 28, a czterech urlopników i dezerterów odstawiono do pułku, celem ukarania.
Masowa egzekucja zbójnika Proćpaka i jego towarzyszy zadała śmiertelny cios zbójnictwu.
Taka straszna medycyna tyle też sprawiła,
że od tego czasu cicho; las i droga czysta,
Ani słychać o rozboju u góralach, ani o rabunku;
Każdem wisi na pamięci te wielkie lamenty.
Koniec zbójnictwa na Podhalu było efektem pracy jednego pokolenia reprezentowanego przez Kleina i Blumenfelda. Najistotniejsze zasługi obydwóch leśników dotyczyły jednak wytępienia plagi zbójnictwa, gnębiącej nie tylko system polityczny Austrii, ale także samych górali.
Późniejsze wzmianki o zbójnictwie, pochodzące z II połowy XIX, są raczej wymysłem niż prawdą, ale „złoty" jego okres, czasy „świetności" minęły na Podhalu i Żywiecczyźnie bezpowrotnie, skończyły się ze śmiercią beskidzkiego zbójnika Proćpaka i innych zbójników podhalańskich.
Zapraszamy na Zbójnicki Szlak!