Zwalczanie zbójnictwa góralskiego
Hej, chłopcy strażnicy
Hej, stójcie na granicy
Hej, bo se teroz pójdom
Hej, chłopcy przemytnicy
Hej, goniło nas wojsko
Gonił harnik groźny
Hej, gronicek wysoki
Hej, dobrze się ucieka
Polana, polana, cyjegoześ pana,
polane skosili, pana obiesili.
Polana, polana, na polanie młacka,
uciekojcie chłopcy, bo będzie łapacka.
Rzeczpospolita szlachecka przeszła do historii jako państwo, w którym stosunki bezpieczeństwa były nad wyraz opłakane. Złożyło się na to wiele czynników, z których jedne utrudniały ściganie przestępców i zapewniały w dużym stopniu bezkarność elementom przestępczym, drugie zaś stwarzały podatny grunt dla działalności przeróżnego rodzaju opryszków, odzianych bądź w kontusz, bądź mundur żołnierski, bądź wreszcie w chłopską siermięgę.
Społeczno - gospodarcza struktura kraju, opierająca się na wszechstronnym wyzysku i ucisku chłopów przez szlachtę, była jednak najważniejszym podłożem mniej lub bardziej żywiołowych, a ostemplowanych cechą „przestępczości" ruchów chłopskich, skierowanych przeciwko wyzyskującej klasie społecznej, przeciw ówczesnemu porządkowi.
Z punktu widzenia szlachty bezpieczeństwo publiczne pozostawiało najwięcej do życzenia na południowych i południowo-wschodnich ziemiach dawnej Polski, tzn. w woj. krakowskim i ruskim.
Lata i wieki następne nie przyniosły szlachcie poprawy na odcinku bezpieczeństwa publicznego - zwłaszcza na terenie dwóch południowych województw dawnej Rzeczypospolitej.
Stan rzeczy uległ znacznemu pogorszeniu. Przez cały wiek XVII i XVIII szlachta woj. ruskiego walczy z opryszkami, beskidnikami i tołhajami, którzy znajdując oparcie na Węgrzech, pewni protekcji możnych panów tamtejszych, dużymi bandami napadali wsie i miasteczka, pustoszyli całe okolice, mordowali ludność, uprowadzali jeńców i rabowali wszystko, co się dało.
Jeśli chodzi o woj. krakowskie, to wiemy, że kwitnące tam w XVII i XVIII wieku zbójnictwo góralskie zagrażało ustawicznie bezpieczeństwu szlachty.
Twierdzenie, że na wiek XVII i XVIII przypada „złoty okres zbójnictwa", da się obficie udokumentować. Dla księstw oświęcimskiego i zatorskiego dokumentację taką stanowią lauda sejmiku Zatorskiego z lat 1624 - 1670. Już w r. 1620, jak dowiadujemy się z konstytucji sejmowej, w księstwach tych namnożyło się „zbójców i gwałtowników" tak wiele, że obywatele tamtejsi nie tylko na drogach, ale i we wsiach, miasteczkach i dworach szlacheckich nie byli bezpieczni.
Laudum Zatorskie z 1624 r. stwierdza, że w księstwach oświęcimskim i zatorskim od kilku lat namnożyło się bez liku „rozbójników i łotrów, ludzi plebeiae conditionis", którzy „wyuzdawszy się i moc wziąwszy" dopuszczają się wszelakich ekscesów i zbrodni: nachodzą domy szlacheckie i targają się na „osoby", męczą i mordują ludzi, łupią i plądrują kościoły i klasztory.
Obiecywała sobie szlachta wiele po uchwalonych na sejmiku środkach do walki ze zbójnictwem. Spodziewała się je doszczętnie wytępić. Rzeczywistość rozwiała te marzenia.
Najazd Szwedów na Polskę pokrzyżował zapewne p. Ruszeckiemu plany kampanii przeciw zbójnikom. Szwedzi zajęli Żywiecczyznę i w tej sytuacji zbójnicy wyrośli do rzędu obrońców ojczyzny. Król i szlachta miast zwalczać zbójników - udzielali im glejtów i werbowali do walki z najeźdźcą.
Indywidualne i masowe udzielanie glejtów zbójnikom nie może nas specjalnie dziwić. Dyktowała je potrzeba chwili. Szlachta polska wieku XVII i XVIII ceniła wysoko swoją krew. Wolała nieraz podać tyły w bitwie, niż ryzykować życie. Chętnie też - gdy zachodziła konieczność - sięgała na wieś po materiał ludzki do szeregów wojskowych.
Ostateczny jednak efekt musiał być ten, że zbójnictwo w tym niespokojnym okresie rozwielmożniło się i przybrało na sile. Zebrana bowiem na sejmiku 5 stycznia 1658 r. szlachta Zatorska stwierdza, że „chłopska swawola in dies crescit (z każdym dniem wzrasta) w księstwach naszych" i zanosi gorącą prośbę do starosty Michała Zebrzydowskiego, by ten „pieczołowanie i obmyślawanie" bezpieczeństwa domowego przyjąć raczył.
Podobnie w r. 1649 szlachta uprasza miecznika koronnego o „obmyślawanie securitatis".
Na sejmiku w r. 1662 szlachta żali się i daje temu wyraz w laudum, że „w ludziach swawolnych, rozbójnikach i łotrach leśnych co dzień tym większa pokazuje się malitia, tak że się w domach swoich obywatele tamecznych krajów spokojnie wysiedzieć nie mogą".
Zapewnieniem „bezpieczeństwa domowego" zajmuje się nadal miecznik koronny Michał Zebrzydowski. Ponieważ „większa się aniżeli przedtem tych łotrów z różnych miejsc i krajów, jako to na pograniczu, pokazuje konfluencja", szlachta dochodzi do przekonania, że obrona przed zbójnikami ,,większego kosztu potrzebuje”.
Szlachta przewiduje, że zbójnicy mogą przeszkodzić w wybieraniu podatków publicznych, a że takiemu niebezpieczeństwu trzeba koniecznie zapobiec, wybiera ona kasztelana oświęcimskiego Pawła Stokowskiego pułkownikiem obu księstw i upoważnia go do wydania i podania do grodu oświęcimskiego uniwersały w wypadku, gdyby jakieś „periculum (niebezpieczeństwo) od ludzi swawolnych i necessitas (potrzeby) nastąpiły”.
Szlachta zatorska wybierając się w r. 1669 na wojnę z Turkami obawia się skoordynowanych napadów band zbójnickich, działających nie tak jak kiedyś - każda na własną rękę, ale napadu na większą skalę, mogącego dojść do skutku po uprzednim zorganizowaniu się licznych towarzystw zbójnickich w jedną dużą „familię".
Jeśli chodzi o lata następne, to wiemy, że konstytucje sejmowe z lat 1676, 1678, 1683 i 1685 zatwierdzały lauda województw i ziem, uchwalane w sprawach dotyczących m. in. bezpieczeństwa publicznego. Niewątpliwie lauda takie uchwalał i sejmik zatorski. Zbójnictwo bowiem istniało nadal i stanowiło wciąż poważny problem społeczny.
Wystarczy wziąć do ręki Komonieckiego Dziejopis żywiecki, gdzie pod każdym niemal rokiem czytamy o napadach i krwawych egzekucjach zbójników. Wystarczy przejrzeć Akta spraw złoczyńców miasta Żywca od r. 1672 po r. 1782, gdzie aż do znużenia czytamy: „X. Y. o rozbój ścięt i ćwiertowan".
To samo dotyczy innych ziem, tzn. powiatów sądeckiego, czchowskiego i bieckiego. Koniec wieku XVII i pierwsza połowa XVIII przynoszą niezwykłe natężenie zbójnictwa. W tym czasie działają na czele swoich towarzystw Martyn Portasz z Bystrzycy, Janosik z Terchowej, bracia Klimczakowie, Ondraszek i Juraszek, Baczyński ze Skawicy i inni równie groźni i głośni harnasie zbójniccy, siejąc postrach po dworach i plebaniach.
Szlachta walczy z nimi zaciekle, lecz nie pomagają najsroższe, najbardziej wymyślne kary. Ten stan rzeczy nie ulega zmianie po pierwszym rozbiorze Polski. Przeciwnie: wyrastające z nędzy ludności, zasilane obficie zbiegami przed poborem i dezerterami z wojska, zbójnictwo góralskie przeżywa swój renesans.
Zbójnictwo góralskie w XVII i XVIII wieku było zjawiskiem masowym i stanowiło problem bezpieczeństwa publicznego.
Do ścigania przestępstw w dawnej Polsce powołani byli z urzędu starostowie grodowi. Władza ich pod tym względem już od czasów Kazimierza Wielkiego była niezwykłe obszerna, równała się prawie monarszej. Zwalczanie zbójnictwa było więc w zasadzie obowiązkiem starostów.
Jeśli nie wywiązywali się oni z niego należycie, to głównie ze względu na koszty. Koszty bowiem ścigania przestępcy ponosił - zgodnie z panującą zasadą - występujący ze ściganiem urzędnik.
Mogły mu się one zwrócić w postaci kar nakładanych na przestępców. Ale po pierwsze, kary te na zasadzie przywilejów królewskich były często zastrzegane dla innych osób, po drugie zaś, w przypadku zbójników możliwość zwrotu poniesionych kosztów była po prostu iluzoryczna: zbójnik mógł mieć tylko to, co zrabował, a zrabowane rzeczy - jeśli ten ich nie przehulał - należało zwrócić poszkodowanemu.
Pamiętajmy dalej, że zbójnictwo nie było zjawiskiem przejściowym, sporadycznym, lecz stałymi, permanentnym, a w dodatku masowym.
Jedna zorganizowana wyprawa czy pościg nie były w stanie zapewnić trwałego bezpieczeństwa ziemi. Trzeba było najmować i opłacać specjalnych ludzi do ścigania i tępienia zbójników. To zaś wymagało dużego i ciągłego nakładu kosztów. A starostowie, jak zresztą każdy ze szlachty, mieli zawsze za mało pieniędzy.
Rozumiemy więc opieszałość starostów w poskramianiu napadów zbójnickich. Wiedzieli o niej królowie, którzy wprawdzie nie wytykali starostom ich gnuśności wprost, ale czynili to pośrednio, nawołując ich i rozkazując w mandatach i uniwersałach ścigać z całą energią i karać „swawolnych rozbójników".
Pod koniec XVI wieku krzewiło się bujnie zbójnictwo na całym Podhalu, do czego przyczyniały się zamieszki na pograniczu węgierskim i morowe powietrze.
Zygmunt III skierował dwa listy z Nowego Miasta Korczyna do Stanisława Lubomirskiego, starosty grodowego w Nowym Sączu, datowane 7.XI i 1. XII 1600 r., w których nakazywał mu chwytać wszystkich bez wyjątku opryszków i karać ich zgodnie z prawem.
W r. 1624 ten sam król specjalnym uniwersałem nakazał miecznikowi koronnemu i staroście lanckorońskiemu Janowi Zebrzydowskiemu, „aby on... zbójcom kupić się nie dopuszczał, skupione imał i okrutnie karać rozkazał, inkwizycje, gdzieby się przechowywali, pilnie czynił, także i na tych, którzy ich ostrzegają, żywności, armaty i inszych potrzeb onym dodają, żeby animadwertował".
W r. 1628 w mandacie do starostów, podstarościch, urzędów miejskich i dzierżawców swoich dóbr król pisze, że swawolni rozbójnicy zagrażają bezpieczeństwu publicznemu. Nie zważając na srogość prawa, gwałtownicy ci rozbijają po drogach, zabierając przemocą towary, konie i wszelkie dostatki kupcom, furmanom i ludziom „inny kondycjej".
Swawola nie może wziąć góry nad prawem, oświadcza król; każdy rozbój musi być ukarany. Powołani do tego urzędnicy winni rozbójników chwytać, wsadzać do więzienia i sądzić zgodnie z przepisami prawa. Ktokolwiek by zaniechał ścigania i karania rozbójników, ten będzie pociągnięty do odpowiedzialności.
Prywatne szkatuły starostów pozostały głuche na wezwania monarsze. Nękana zbójnickimi napadami szlachta miała dwa wyjścia z tej na pozór beznadziejnej sytuacji: albo przejść do porządku dziennego nad kompetencjami starostów i przejąć we własne ręce walkę ze zbójnictwem, albo też pójść po linii współpracy, współdziałania z grodem.
Obranie pierwszej drogi oznaczało konflikt ze starostami, z magnaterią.
W ziemi sanockiej wpływ ziemiaństwa na sprawę walki z tołhajami ustawicznie wzrastał, aż wreszcie szlachta przejęła niemal całkowicie kierownictwo bezpieczeństwa ziemi, ku niezadowoleniu starosty.
W zwalczaniu zbójnictwa góralskiego ziemie zatorska i oświęcimska poszły na drogę współpracy ze starostami. Walka ze zbójnictwem toczyła się nie tylko na platformie współdziałania samorządu ziemskiego z grodem.
W ramach współpracy ziemstwa zatorsko-oświęcimskiego z grodem wyróżnić można szereg środków zwalczania zbójnictwa. Dadzą się one podzielić na środki bezpośrednie i środki pośrednie.
Do środków bezpośrednich należą:
a) harnicy
b) sposoby pomocnicze, jak obowiązek ludności ścigania zbójników, wprowadzenie posiłków dla harników po jednym pieszym zbrojnym z każdej wsi i pospolite ruszenie szlachty.
Środkami pośrednimi są:
a) zakaz udzielania pomocy zbójnikom,
b) instytucja przysiężników,
c) kontrola ludzi luźnych,
d) odbieranie góralom broni.
Nazwy „ludzie pieniężni”, „ludzie służebni”, „wybrańcy”, „harnicy” znane były w zatorskiem, Oświęcimskiem i na Ziemi Sądeckiej. Określenie „smolacy” występowało wśród ludu i w języku urzędowym na Pokuciu. „Portasze” – w Beskidzkie Ślaskim i na Morawach. „Hajducy”, „stoliczni” – na ziemiach słowackich. Harnicy byli specjalnie opłacanymi ludźmi do zwalczania zbójnictwa. Z instytucją harników, czyli zbrojnej służby bezpieczeństwa, spotkamy się już roku 1620, kiedy to szlachta zatorska i oświęcimska uchwala dobrowolnie jeden pobór z łanu na wytępienie zbójnictwa. Harnicy nazywani byli również „ludźmi pieniężnymi”, „ludźmi służebnymi”, „żołnierzami górskimi”, „pachołkami prezydialnymi” lub „wybrańcami”.
Nazwa „harnik" wywodzi od niemieckiego słowa „harnisch" - zbrojny. Stare księgi rozróżniają harników muszyńskich, lubowelskich, zawojskich i innych.
W laudach zatorskich z nazwą „harnik" spotykamy się w roku 1649. W Chronografii miasta Żywca u Komonieckiego harnicy występują w r. 1632. W Bieczu w r. 1655 Stadnicki Jan z Jodłówki uchwałą sejmiku uzbroił harników, gotów iść na zbójcę. W Sądecczyźnie Lubomirski, starosta, utrzymywał harników, tak samo jak w Muszynie biskup krakowski.
Ziemia sądecka uchwaliła w r. 1649 na zaciąg harników 3750 zł. W następnych latach musiało być podobnie, skoro w r. 1699 słyszymy o hetmanie i podhetmanim, mających pod sobą 39 harników.
Najważniejszą rolę w zwalczaniu zbójnictwa odegrali harnicy.
Naczelnym zwierzchnikiem harników był z urzędu starosta, jako reprezentant władz bezpieczeństwa, ale niekiedy był nim dygnitarz ziemski, wybrany przez szlachtę na sejmiku.
Do niego należało ustalenie ilości harników, on musiał udzielać podwładnym ogólnych chociażby wskazówek i instrukcji w sprawie zwalczania zbójników, on wreszcie ponosił odpowiedzialność za przebieg i wyniki tego zwalczania. Powaga urzędu starościńskiego, złączonego zazwyczaj z wysokimi godnościami koronnymi i ziemskimi, rozliczne obowiązki stąd wynikające, wreszcie honor i duma rodowa nie pozwalały, by starosta osobiście dowodził harnikami, by „we własnej osobie" uganiał się za „swawolnym podgórskim chłopstwem".
Dowodził więc starosta harnikami przez rotmistrzów, poruczników, hetmanów, podhetmanich i dziesiętników.Tak więc na czele harników stał rotmistrz, którym był zawsze szlachcic. Rotmistrz był z reguły mianowany przez starostę grodowego, czasem przez wojewodę krakowskiego czy innego wysokiego urzędnika albo też wybrany przez szlachtę na sejmiku.
Staroście lub wybranej i upoważnionej przez sejmik osobie przysługiwało prawo zmiany rotmistrza, gdy ten nie wywiązywał się należycie ze swoich obowiązków. Wypadki takie były jednak bardzo rzadkie.
Rotmistrz przed objęciem służby składał przysięgę na ręce starosty bądź osoby wybranej.
Rotmistrz przysięgał „na życzliwe i pilne sprawowanie powinności", że „pachołków w pełnej liczbie w służbie trzymać, a okupów żadnych, ani bydła, ani grabieży od nikogo brać nie będzie; że prywatną powagą nie będzie wypuszczał pojmanych obwinionych, zbójców ani złodziei; że wszędy, gdziekolwiek potrzeba zajdzie, z piechotą podąży, bez uciemiężenia włości; że prezydyum całe z własnego żyć będzie żołdu i że pachołków na żadną prywatną usługę nie będzie zażywać, lecz jedynie w celu zapewnienia bezpieczeństwa ziemi".
Rotę tej przysięgi rozszerzono w r. 1687 w ten sposób, że rotmistrz miał stawać z ludźmi, gdy ktokolwiek ze szlachty dał znać, że pozostaje w niebezpieczeństwie, i że nie będzie od nikogo zależny, tylko od ziemi.
Kontrola nad rotmistrzem polegała na tym, że był on obowiązany do prezentowania, czyli „okazowania" harników przed starostą. Prezentacja taka odbyć się musiała co najmniej raz w roku, ale są wskazówki, że niekiedy „okazowanie" odbywało się co miesiąc. Przy tej okazji wpisywano do ksiąg grodzkich rejestry harników. Najwięcej takich rejestrów dochowało się w. aktach grodu sądeckiego.
Zastępcą rotmistrza był porucznik, również ze stanu szlacheckiego. Rotmistrz i porucznik nie pełnili swych funkcji honorowo. Otrzymywali oni płacę z sumy uchwalonej na walkę ze zbójnictwem.
Właściwym dowódcą harników był hetman, człowiek chłopskiego pochodzenia. Musiał to być osobnik rzutki, energiczny, odważny, orientujący się dobrze w terenie i znający doskonale zwyczaje zbójników. Na nim niewątpliwie spoczywał główny ciężar zwalczania zbójników, organizacji pościgu.
Jego bezpośrednim pomocnikiem był podhetmani. Hetman i podhetmani rozpoczynali zapewne swą karierę od zwykłego harnika. Stanowiska swoje mogli piastować po wiele razy. W szeregach harników są nadto dziesiętnicy.
Z dochowanych rejestrów wiemy, że skład harników się zmieniał, jednak część tych samych nazwisk pojawia się bardzo często. I tak: Kazimierz Dybiec, Jędrzej Kucia, Wojciech Wąchała, Bartłomiej Kuziel, Walenty Kurzeja, Adam Kwit i Szymon Bieniek pełnią służbę harników w pow. sądeckim w latach 1734 i 1736, względnie w 1736 i 1740.
Wśród harników natrafiamy nieraz na kilku braci lub bliskich krewnych. W r. 1736 są harnikami: Józef Kuziel, Michał Kuziel i Bartłomiej Kuziel, Jan, Tomasz i Walek Kurzejowie, trzech Wąchałów - Jędrzej, Józef i Wojciech i dwóch Bieńków - Szymon i Michał. Podobnie w r. 1740 występuje czterech Kuzielów: Józef - podhetmani, Jędrzej, Wawrzyniec i Bartłomiej, dwóch Kurzejów - Sebastian i Walenty i dwóch Kuligów - Matias i Bartłomiej. W r. 1755 mamy wśród harników trzech Śliwińskich - Ignacego, Jana i Maksyma oraz dwóch Swalów - Fabiana i Wojciecha. W roku 1746 spotykamy czterech Antków - Kazimierza, Jacka, Tomasza i Marcina.
Przy rekrutacji harników dobierano chętnie braci lub krewnych i próbowano w ten sposób zestawić grupę możliwie już zespoloną czy to więzami pokrewieństwa, czy też terytorialnymi (pochodzenie z kilku sąsiadujących ze sobą i utrzymujących dobre stosunki wsi). Pozwalało to żywić większe zaufanie do zebranego zespołu i wpływało korzystnie na jego gorliwość i bitność. Dążeniem rotmistrzów było dalej zaciąganie ludzi wypróbowanych w walce ze zbójnikami i stabilizacja oddziału harników, o czym świadczy występowanie w rejestrach po dwa i trzy razy tych samych nazwisk. Ludzie ci stanowili trzon oddziału ze względu na swoje doświadczenie.
Rekrutację harników przeprowadzał hetman na podstawie tzw. listów harniczych, wystawianych przez starostę. Hetman zapewne udawał się na wieś i tam przy pomocy miejscowego wójta lub pisarza werbował ochotników, później szedł do wsi następnej, dopóki nie skompletował oddziału.
Harnicy musieli pochodzić co najmniej z kilku wsi. Jest wręcz wykluczone, wziąwszy pod uwagę stan zaludnienia ówczesnych osad, aby mogli oni pochodzić tylko z jednej lub dwóch miejscowości (aczkolwiek byłoby to na pewno bardzo pożądane).
Na 30 harników dla obrony pow. bieckiego w 1679 roku dwudziestu harników jest z pow. bieckiego a dziesięciu z pilzneńskiego.
Część harników rekrutowała się z byłych zbójników, którzy po otrzymaniu glejtów od swojego pana gorliwością w ściganiu dawnych towarzyszy próbowali okupić swoje winy. Inni szli zwalczać zbójników z zemsty w sytuacjach, gdy zbójnicy napadli na ich dom, rodzinę. Niektórzy harnicy podejmowali pościg za zbójnikami z czystej chciwości, zysku z żołdu oraz obłowienia się zbójnickim łupem – zwłaszcza, że żołd przeznaczony dla harnika był niski.
Szczegółowe dane co do płacy harników znajdujemy w Dziejopisie żywieckim. Od 1708 roku miasto Żywiec i wsie państwa żywieckiego miały składać się co roku po 1196 zł na utrzymanie 11 harników. Z sumy tej ordynowano dziesiętnikowi po trzy złote tygodniowo. Licząc 52 tygodnie w roku dziesiętnik otrzymywał 156 zł rocznie, zwykły harnik 104 złote. Dziesięciu harników otrzymywało rocznie 1040 zł, co z płacą dziesiętnika (156 zł) daje 1196 zł. Rachunek się zgadza co do grosza.
Dawali się harnicy we znaki ludności wiejskiej popełniając rozliczne nadużycia przy szukaniu zbójników po domach. Znała ich szlachta dobrze od tej strony, gdyż laudum zatorskie z r. 1624 postanawia, że dowódcy harników winni baczyć, by ci „żadnych krzywd, szkody, przykrości ludziom, chodząc za zbójcami, szukając ich i w domach biorąc, nie czynili". Stosunek ludności wiejskiej i miejskiej do harników siłą rzeczy musiał być negatywny.
Nie będzie to nas dziwiło, gdy zważymy, na jakie wyczyny pozwalali sobie oni w stosunku do chłopów i mieszczan. W roku 1632 harnicy starosty lanckorońskiego Zebrzydowskiego, któremu szlachta zatorska i oświęcimska zleciła obronę przed zbójnikami przybyli do państwa żywieckiego zapewne w poszukiwaniu zbójników.
Zatrzymali się w Żywcu i tam „w kamienicy Macieja Kantorowskiego popili się na winie, gdzie hałas i gwałt czynili, bowiem tegoż Macieja Kantorowskiego naprzód ubili i skrwawili, aż uciekł do Krzysztofa Mrzygłodowicza, pisarza miejskiego, za którym tamże wpadli i tego pisarza przy Księzach dwu utłukli i pałaszem w głowę uderzyli. Nadto Mateusza Regulusa, wójta, i Sebestiana Miodonę, burmistrza, i inszych sąsiadów na zabicie bili i rąbali, przez co wielki tumult i gwałt w mieście się stał, nie będąc jeszcze takiego nigdy".
Nie dość jednak tego. Ci sami harnicy „na Juszczynie w karczmie będąc, choć ich częstowano, a oni uczyniwszy hałas, w którym ludzi siedmioro do śmierci zabili, jako to Stanisława Juraszka, Pawła Wrzeszczka, Walentego Hyrę, Błażeja, Szymona i Piotra Sygutów, także białogłowę Jadwigę Sygutównę". Czy i jaką karę ponieśli harnicy, Komoniecki nie pisze. Podaje on tylko, że starosta lanckoroński wypłacił rodzinom zabitych po 42 zł za głowę.
Harnicy nie cieszyli się więc sympatią ludności; zbójnicy zaś uważali ich za swoich najgorszych wrogów. Zbójnicy unikali na ogół rozlewu krwi, lecz harników zabijali bez litości. Napadnięci, gdy nie mogli uciekać, bronili się do upadłego.
Ślady tego znajdujemy w aktach sądowych. I tak w r. 1654 zbójnik Fedor Sieńczak oskarżony jest nie tylko o rozbój, ale „także o zabicie Piotra Krainiaka ze wsi Jastrzębika, na ten czas harnika". Wysłuchawszy oskarżenia Sieńczak zeznaje: „...prawda, żem rozbijał przez ten rok przeszły po różnych drogach, ludzi, domy nachodząc i z towarzystwem, o których niżej powiem, ale co strony Piotra harnika, tegom nie zabił, tylko drugi towarzysz Iwan Mrozik alias Kuczyszak broniący się, gdy nas harnicy ci muszyńscy naśli aby nas pojmali do Łosia".
Andrzej Koczka zeznaje przed sądem muszyńskim w r. 1649, iż słyszał od zbójników, „że dotąd nie przestaną zbijać, póki stolicznych nie wykorzenią. Nienawiść do stolicznych jest tu tak wielka, że „wykorzenienie" ich staje się głównym celem „zbijania".
Działalność harników polegała na patrolowaniu przez poszczególne „dziesiątki" określonego z góry terenu, co mogło w pewnym stopniu wpłynąć na pohamowanie napadów, oraz na tropieniu i chwytaniu zbójników, o ile możności żywcem.
Harnicy nie działali więc zasadniczo w jednym zwartym oddziale, lecz poszczególnym dziesiątkom przydzielano tereny operacyjne. W potrzebie, np. po stwierdzeniu napadu większej bandy zbójnickiej i jej ucieczce w lasy, dziesiątki łączyły się zapewne w jeden oddział, dowodzony przez rotmistrza.
Złapanego żywcem zbójnika harnicy odstawiali do najbliższego lub wyznaczonego miasta, gdzie odbywał się sąd i egzekucja. Zastrzelonemu w czasie ucieczki ucinali harnicy głowę i prezentowali ją staroście. Wypadek taki z r. 1706 opisuje Komoniecki.
Podobne zdarzenie miało miejsce w r. 1712, kiedy to harnicy cieszyńscy zabili w pościgu strzałem w oko zbójnika Błażka Gawlika z Soli. Odciętą głowę prezentowali staroście żywieckiemu, który kazał zakopać ją pod szubienicą.
Utrzymywanie harników połączone było z kosztami. Starostowie ze zrozumiałych powodów nie chcieli lub nie mogli tych kosztów ponosić. Współpraca więc szlachty ze starostami na odcinku walki ze zbójnictwem góralskim wyrażała się między innymi w opodatkowaniu na cele obrony domowej na „sposobienie i zaciągnięcie ludzi pieniężnych".
Już w r. 1620 szlachta zatorska i oświęcimska postanawia opodatkować się na zaciąg harników. Od tego czasu sejmiki ziemskie regularnie, a już zawsze w razie potrzeby uchwalają podatki na cele bezpieczeństwa domowego, praktycznie - na utrzymanie harników.
Laudum Zatorskie z r. 1624 uchwaliło na wspomniany cel „dwa pobory z szosami i czopowym jednym". W r. 1642 szlachta „pozwala" na obronę domową dwa łanowe pobory. Podobnie w r. 1643 i 1647. W r. 1649 ogólna suma podatków na walkę ze zbójnictwem wyniosła 2.185 zł i 29 groszy.
W r. 1650 uchwalono na utrzymanie harników podatek czopowy. W latach 1655, 1658 i 1659 - po jednym poborze łanowym. W r. 1662 obrona pochłonęła 3.000 zł. W latach 1669 i 1670 sejmik zatorski uchwala po jednym poborze w celu zapewnienia bezpieczeństwa.
Opodatkowaniu podlegały wszystkie dobra, a więc szlacheckie, królewskie i kościelne, ponieważ „wieś żadna od rozbójników swobodna być nie może".
Zwolnieniami nikt nie mógł się zasłaniać, nawet jeśli one komu przysługiwały. Raz tylko w r. 1642 zwolniono od podatku zatorzan, ponieważ miasto Zator nawiedził pożar, którego pastwą padło 14 domów. Każdorazowe laudum ustalało termin wpłacania podatku. Zależnie od konieczności był on krótszy lub dłuższy, od kilku dni do kilku tygodni.
Bywało często, że pobór ten wybierano w tym samym czasie „jako i na łanową piechotę". Przeciwko opornym w płaceniu miał być stosowany „takowy proceder w egzekucjej... jako o niewydanie łanowego podatku na piechotę".
Sejmiki wybierały zawsze poborcę, który miał się zajmować ściąganiem podatku. Za pracę swą poborca pobierał wynagrodzenie, tzw. kwitowe. W r. 1655 sejmik zatorski przyznał poborcy Aleksandrowi Starowiejskiemu kwitowego po pół grosza od złotego.
Obowiązkiem poborcy było wpłacić bezzwłocznie, zebraną sumę staroście „za kwitem jego ręcznym" lub osobie upoważnionej przez starostę i pod karą przedstawić pokwitowanie na sejmiku deputackim.
Sposoby pomocnicze.
Działalność harników, na których utrzymanie szlachta nie szczędziła ofiar pieniężnych, okazywała się za mało skuteczna, w żadnym zaś razie nie była w stanie wykorzenić zbójnictwa w zupełności.
Trzeba więc było wprowadzić do akcji zwalczania zbójnictwa dodatkowe środki i sposoby. W ramach ustawodawstwa partykularnego szlachta próbowała pomóc harnikom przez:
1) nałożenie na ludność obowiązku ścigania zbójników i wprowadzenie kar za opieszałość,
2) ustanowienie na wypadek potrzeby po jednym pieszym zbrojnym z każdej wsi
3) zwołanie pospolitego ruszenia szlachty.
Obowiązek ludności ścigania zbójników.
Już laudum z roku 1624 przewiduje, że mogą zajść takie wypadki, w których najemna służba bezpieczeństwa nie potrafi sama dać sobie rady ze zbójnikami, że będzie potrzebowała „posiłkowania".
Postanawia więc laudum, że wówczas do pomocy w ściganiu i łapaniu zbójników muszą ruszyć „bez wszelakiej wymówki i zwłoki" mieszkańcy najbliższego miasteczka czy wsi. Nie tylko na żądanie dowódcy harników, ale i na wszelką wiadomość o napadzie zbójnickim, podaną bądź przez napadniętego, bądź przez świadka napadu, miała ludność ruszyć w pościg za zbójnikami i chwytać ich.
Zaalarmowana wieś czy miasteczko wyruszając w pościg winny dać znać o napadzie zbójników następnej wsi lub miasteczku, których mieszkańcy mieli czynić to samo, co poprzednicy, tzn. ścigać zbójników i zawiadamiać następne osady.
Alarmowano ludność o najściu zbójników najczęściej przez bicie w dzwony, czyli tzw. „dzwonienie na gwałt". Jeżeli we wsi nie było kościoła, chłopi musieli sprawić specjalny dzwonek dla alarmowania o napadzie zbójnickim.
Tak było w starostwie lanckorońskim. W „Postanowieniach około porządku między sołtysami a wójtami” z 1646 roku czytamy:
„Dla wielu przyczyn i rozbójstwa, którego się pod ten czas wiele namnożyło, dla obrony prędszej, albo gwałtu zawołania, zwonki mieć po wsiach powinni”.
Bicie w dzwony było dla zbójników sygnałem do ucieczki w bezpieczne miejsce. Genezy podjęcia uchwały zobowiązującej chłopów i mieszczan do ścigania zbójników szukać należy w średniowieczu. Ponieważ organy władzy państwowej nie były w stanie zapewnić krajowi bezpieczeństwa, wykształciła się tedy zasada prawna (acz nie zawsze opatrzona sankcjami), w myśl której ogół społeczeństwa obowiązany był pomagać władzom w ściganiu przestępstw, które się wiąże z instytucją tzw. „śladu" lub „godła".
Hasłem do wykonania obowiązku „śladu" było już pod koniec średniowiecza bicie w dzwony (uprzednio jakiś umówiony znak słowny). Wywołanie hasła przysługiwało każdemu, kto spostrzegł przestępcę na gorącym uczynku.
Zagrożona w swoim bezpieczeństwie szlachta zatorska i oświęcimska nakłada z powrotem obowiązek „śladu" na wsie i miasteczka, wprawdzie tylko na okres dwóch lat, ale z możliwością przedłużenia go na lata następne.
Za jej przykładem idą inne zagrożone zbójnictwem ziemie. W rzeczywistości obowiązek „śladu" spoczywał na wsiach przez cały czas istnienia zbójnictwa - nawet za panowania austriackiego.
Inna rzecz, że w praktyce nie dawało to wielkich rezultatów. Zaalarmowana ludność nie kwapiła się wcale do chwytania napastników, co zrozumiałe jest na tle jej pozytywnego stosunku do zbójników.
Laudum z r. 1624 wprowadza sankcje karne wobec takich, którzy by ludność odwodzili od ścigania zbójników lub byli powodem, że udała im się ucieczka. Mieli oni być pojmani i „karani na gardle".
Pomoc ludności chłopskiej w ściganiu i zwalczaniu zbójnictwa musiała okazać się mało skuteczna. Chłopi, zmuszani do ścigania zbójników, krzykami i hałasowaniem wskazywali zbójnikom kierunek pościgu i w ten sposób pomagali im w ucieczce i ukryciu się.
W 1662 roku szlachta powzięła uchwałę o pospolitym ruszeniu przeciw zbójnikom w wypadku potrzeby. Był to już szczyt tego, na co szlachta mogła się zdobyć.
Środki pośrednie
Ani działalność harników, ani stosowanie innych środków nie mogły doprowadzić do wytępienia zbójnictwa. Ludność wiejska bowiem jak mogła – pomagała zbójnikom. Zbójnictwo cieszyło się sympatią szerokich mas góralskich. Zdając sobie dobrze sprawę, że zbójnictwo, pozbawione naturalnego oparcia we wsiach i odcięte od pomocy mas chłopskich, byłoby skazane na szybkie wymarcie, dążyła szlachta do odizolowania towarzystw zbójnickich od ludności wiejskiej.
Do grupy zarządzeń zmierzających w tym kierunku należą:
• wprowadzenie instytucji przysiężników
• kontrola ludzi luźnych
• odebranie broni
Wprowadzenie instytucji przysiężników
Ustanowienie po wsiach instytucji przysiężników. Zakaz udzielania pomocy zbójnikom tylko wtedy mógł być skuteczny, gdy wykonanie jego podlegało kontroli. Temu celowi służyć miała instytucja przysieżników. Laudum z r. 1624 wprowadza ją we wszystkich wsiach ziemi zatorskiej i oświęcimskiej. Przysieżników było trzech. Jednym z nich był z urzędu wójt. Pozostali dwaj, „ludzie dobrzy i niepodejźrani" dobierani byli spośród gromady przez pana. Przysiężnicy składali przysięgę przed swoimi panami, że nie będą dopuszczali do złodziejstw we wsi, że oni i ich sąsiedzi nie będą przechowywali ani ostrzegali zbójników i że zaraz dadzą znać panu o zbójnikach postrzeżonych „lub w lesie, lubo na szałaszu". Dalszym obowiązkiem przysiężników było udzielanie sądowi opinii o oskarżonym o zbójnictwo członku gromady. Wójt miał nadto przestrzegać, by bez wiedzy pana lub jego namiestnika nic „podejźranego" po wsiach nie sprzedawano ani kupowano. Dążyła tu szlachta do utrudnienia zbójnikom zbywania po wsiach ich zdobyczy. „Podejźrane" bowiem rzeczy- to zwyczajnie łupy zbójnickie. Przysiężnicy stali niejako na straży „dobrego prowadzenia się" wsi. Postulat zaś „dobrego prowadzenia się" spełniała wieś wówczas, gdy nie można jej było zarzucić żadnych kontaktów ze zbójnikami. W wypadku udowodnienia przysiężnikom wykroczeń przeciwko składanej przez nich przysiędze obowiązkiem pana było ich ukarać.
Kontrola ludzi luźnych
Z ludzi luźnych, wszelakiego rodzaju zbiegów i „drabów" rekrutowała się poważna część zbójników. Uchwycenie tego płynnego elementu i skierowanie go do „uczciwej" pracy pozwoliłoby zlikwidować główną bazę rekrutacyjną zbójnictwa.
Do tego celu zmierza zarządzenie o kontroli ludzi „luźnych i obcych", uchwalone przez sejmik Zatorski w r. 1624. Gdyby kto luźny i obcy przyszedł do wsi, wówczas przysiężnicy mieli natychmiast dać znać o tym panu lub urzędnikowi pańskiemu.
Zarządzenie o kontroli ludzi luźnych nie pozostawało na papierze, ale było rzeczywiście wykonywane, jak o tym świadczy chociażby Księga sądowa gromad państwa suskiego.
Odbieranie góralom broni
Posiadanie broni - zwłaszcza palnej - umożliwiało zbójnikom nie tylko przeprowadzanie napadów, ale i skuteczną obronę przed harnikami. Konfiskata rusznic, półhaków mogła poważnie osłabić siłę zbójników. Sejmik zatorski w dniu 18 czerwca 1659 r. powziął taką ustawę. Znając przywiązanie górali do broni, potrzebnej im chociażby tylko do polowania, nie trudno jest wyobrazić sobie, że efekt podobnego zarządzenia musiał być równy zeru.
Zapraszamy na Zbójnicki Szlak!